Latem 2009 wybraliśmy się na kilkudniowe wakacje w Niżne Tatry. Celem naszym nadrzędnym był odpoczynek w ruchu, ale bez pośpiechu i ciśnienia na ilość zdobytych szczytów. Postanowiliśmy też pozwiedzać Spisz i Orawę, ale o tym kiedy indziej.
"Zakwaterowaliśmy się" w namiocie na campingu w Liptowskim Trnowcu nad samiuśką Liptowską Marą. Jest to największy zbiornik wodny na całej Słowacji, który powstał dzięki systemowi zapór na rzece Wag. Tam postawiliśmy nasz 4-gwiazdkowy brązowy hotel i codziennie wieczorami cieszyliśmy się takim widokiem:
Niżne Tatry to drugie pod kątem wysokości oraz pod kątem ilości turystów góry u naszych południowych sąsiadów. Pewnie wszyscy kojarzą Chopok, ale to nie on jest ich najwyższym szczytem.
Pierwszego dnia naszej górskiej wyprawy wybraliśmy się właśnie na Chopok (2024 m n.p.m.). Wokół wyciągu ludzi mnóstwo, ale do szczytu trzeba jeszcze piąć się w górę po skałkach około 30 minut. Na to nie decydują się wszyscy, ale na szczycie i tak spory tłum. Szukamy więc ustronnego miejsca by rozstawić statyw i zrobić kilka zdjęć. Słońce grzeje niemiłosiernie, mnie jest zimno, bo hula mocno wiatr.
Ruszamy uśmiechnięci w kierunku Dumbiera/Dziumbira (funkcjonują różne nazwy). I tu miłe zaskoczenie - pusty szlak. Dziwne to, że na najwyższy szczyt pasma nie ma chętnych do wejścia. Ale lubię spokój i ciszę na szlaku. Schodzimy sporo w dół na Demanowskie Sedlo (przełęcz), a stamtąd znów ku górze już do samego szczytu. Dumbier liczy 2034 m n.p.m. Na jego szczycie znajduje się krzyż i rozciągają się panoramy na chyba wszystkie słowackie góry.
Ze szczytu opadają kilkusetmetrowe ściany prosto do polodowcowego kotła.
Od tego momentu każda ścieżka będzie prowadziła nas na dół. Wybieramy szlak (zielony? nie pamiętam bez spojrzenia na mapę) przez Siroką Dolinę aż do Doliny Demianowskiej. Na zejściu od początku mamy atrakcje - schodzi się bowiem zakosami, które z góry wyglądają jak zygzak (widać to, choć słabo, na poniższym zdjęciu) - stromo jest. A jeszcze mamy okazję obserwować świstaka, których tu pod Dumbierem nie brakuje.
Chwilę później wchodzimy do lasu, idziemy szlakiem wzdłuż strumyka, gubimy drogę i jakąś godzinę idziemy bez znaków, kierując się intuicją. Docieramy na dół po dłuższym czasie niż wskazywała nam mapa, mnie trzeszczą z bólu kolana. Ogarniamy się w strumyku, szukamy zaparkowanego auta na Zahradkach i na camping docieramy bardzo późnym wieczorem.
Noc jest dla mnie koszmarna - całodniowe operujące słońce pozostawiło ślady na mojej skórze. Na moje własne życzenie. Posmarowałam się kremem 30, ok, ale tylko raz, a to nie było wystarczające.
Rano, mimo palącego bólu nóg zakładam długie spodnie, smaruję się czymś łagodzącym i znów ruszamy w góry. Wsiadamy na wyciąg na Chopok i ruszamy w przeciwną niż dzień wcześniej stronę.
Idziemy na Deresze (2004 m) trzeci pod względem wysokości szczyt w Niżnych Tatrach.
W okolicach szczytu turyści układają sobie kamienne ludziki. My swojego też zbudowaliśmy;-) Wygląda to nieco komicznie:
Za nami Chopok i widoczna stacja górna wyciągu
Idziemy w kierunku Polany, gdzie mamy zadecydować o dalszej trasie tego dnia. Moje spalone słońcem nogi daja mocno czadu i rezygnujemy z wejścia na Chabenec i skręcamy na szlak prowadzący na górę Bor (1888 m). Widoki są zacne. Wokół nas piękne wyspy kosodrzewiny.
Znajdujemy sobie zaciszny kącik za skałą i na kuchence turystycznej robimy kawę na wysokości!
Schodzimy w okolice Lodowej Jaskini (oj muszę napisać o Demianowskich jaskiniach na blogu!) i wracamy na camping.
W tatrach to ja byłem już paręnaście razy.Ostatnio nawet przyjaciel polecił mi bardzo mądry artykuł na stronie https://climb.pl/tatry-slowackie-szlaki/ .Warto go przeczytać.
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja. Super wycieczka
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Wycieczka jak najbardziej udana
OdpowiedzUsuń