Select Language

piątek, 18 października 2013

wysoko n.p.m. w Tyrolu czyli widoki na Grossglockner z poziomu Skody ;-)

Sierpień 2012. Stało się, jedziemy. Odkąd znalazłam informację w sieci o Grossglockner Hochalpenstrasse, wiedziałam, że choćby waliły pioruny, a nieba sypał się grad - musimy tam pojechać. Z rana wyruszyliśmy z Monachium, ale od samego początku mieliśmy kłody pod nogami, pardon, kołami samochodu:-) Od rana deszcz...zastanawialiśmy się mocno, czy nie zawrócić z tej autostrady i nie czekać na lepszą pogodę. Na autostradzie korek jak cholera. Nie wlekliśmy się 30km/h jak wszyscy tylko skręciliśmy gdzieś w bok i kluczyliśmy przez niemiecko-austriackie wioski. I to była BARDZO MĄDRA decyzja. Chociaż droga znacznie nam się wydłużyła to dzięki temu zaliczyliśmy parę fajnych miejsc. Pierwsze z nich Tegernsee jeszcze w Niemczech (tuż za bawarskim miasteczkiem Gmund):
Drugie jezioro, ok. 20km od granicy niemiecko-austriackiej - Achensee zauroczyło mnie kompletnie. Raz - wspaniale otoczone górami, dwa - unoszące się nisko chmury stworzyły nastrój grozy i tajemniczości.
 
Straciliśmy trochę czasu na podziwianie tych cudów natury i postanowiliśmy trochę nadgonić i przycisnąć gaz do dechy gdzie się da. Nasza szybka jazda nie trwała niestety długo bo pojawiły się malownicze górskie serpentyny zaczynające się tuż przy Zell am Ziller, a skończyły się w okolicach Krimmla i słynnych wodospadów (Krimmlerwasserfalle). Pięknie tam!
Ale miało być o widokach na Grossglockner....Dotarliśmy serca parku narodowego Wysokich Taurów, gdzie znajduje się kilkadziesiąt szczytów o wys. powyżej 3 tysiące! Stojąc u ich stóp zapłaciliśmy 35 euro abyśmy mogli przejechać się jedną z najpiękniejszych górskich tras w Europie z widokiem m.in. na najwyższy szczyt w Austrii - Großglockner (3.798 m)! Trasa liczy ok. 50 km i pokonując ją w całości mamy różnicę poziomów aż 1766 metrów! Najwyżej położonym punktem gdzie można wjechać samochodem jest Edelweissspitze (2571 m). Ze względu na późną porę, kiepską pogodę, Adasia jako pasażera i dość długą (200 km) perspektywę powrotu do miejsca noclegu dotarliśmy do połowy tej wysokoalpejskiej drogi, na przełęcz Hochtor (2504 m n.p.m).

niedziela, 13 października 2013

Zugspitze - wyżej w Niemczech być nie można!

Bawarskich przygód dzień kolejny. A jak Bawaria to.....góry! Fantastyczne Alpy Bawarskie, które musieliśmy zobaczyć! I to nie jakieś mniejsze górki, ale od razu na sam dach Niemiec czyli na najwyższy szczyt w Niemczech - Zugspitze. Szczyt ma 2962,06 m n.p.m. i leży tuż za Garmisch-Partenkirchen na granicy niemiecko-austriackiej (INFO O ZUGSPITZE - KLIK) Szczytu oczywiście nie zdobywaliśmy pieszo. Postanowiliśmy wjechać na niego.....pociągiem. Tak! Pociągiem! To możliwe! Kupiliśmy bilety na przejazd w tę i z powrotem (ok. 50 EUR/os) i ruszyliśmy słynnym Zugspitzbahnem (KLIKNIJ - info o kolejce) w górę ku lodowcowi. Dodatkową atrakcją jest wydrążony tunel w środku góry. Cała trasę od dolnej stacji do wys. lodowca ok. 2600 m pokonaliśmy w około 25 minut.  To był pierwszy etap zdobywania góry!

poniedziałek, 7 października 2013

4 najsłynniejsze bawarskie zamki

Sierpniowy urlop 2012 roku zaplanowaliśmy oczywiście w górach. Korzystając z zaproszenia kuzyna wybraliśmy się do....Bawarii. O naszym pobycie mogłabym napisać esej, ale postaram się streścić w kilku postach.
Wyruszyliśmy z Poznania (o jednym dniu w Poznaniu kiedy indziej) i po jakichś 13h jazdy dotarliśmy do Monachium, które miało stanowić naszą codzienną bazę wypadową. Nie rezerwowaliśmy miejsc na campingach i w hotelach, bo koszty były tak duże, że nie udałoby nam się spędzić tyle czasu w tamtym rejonie Niemiec. Nie mieliśmy tez dokładnie sprecyzowanych planów gdzie i kiedy pojedziemy.
Powiem krótko, celem nr 1 naszej wycieczki był najsłynniejszy bawarski zamek. Udaliśmy się zatem z Monachium w stronę przygranicznego miasteczka Fussen. No i się zaczęła nasza bajkowa przygoda. 


 Przy wjeździe do Fussen zastał nas taki oto widok i już wiedzieliśmy, że zakochani jesteśmy w tym regionie po uszy.

wtorek, 1 października 2013

Krzyżacy, Polacy pod Grunwaldem...602 lata po bitwie:-)

Droga powrotna do z Gdyni do Warszawy podczas sierpniowych upałów to był istny koszmar. Wysokie temperatury (bo nie uruchomimy klimy na full przy dwójce maluszków), ciasno w samochodzie (wracaliśmy w pięcioro w tym 2 foteliki), dwóch małych ancymonów wyjących momentami na dwa głosy...szkoda gadać. 

Ratowaliśmy się częstymi postojami, z czego jeden z nich to wizyta na polach pod Grunwaldem, który zawsze traktowaliśmy pon macoszemu i wizytę na słynnych polach odkładaliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość.Udało się w końcu 19 sierpnia 2012 roku..


O bitwie pod Grunwaldem (15/07/1410 r.) nikomu specjalnie opowiadać nie trzeba. Jest jedną z największych średniowiecznych bitew Europy. A stoczyły ją zjednoczone wojska polsko-litewskie z zakonem krzyżackim, który liczył wówczas 51 chorągwi. Jak wszyscy wiemy bitwa zakończyła się druzgocącą porażką Krzyżaków.

piątek, 27 września 2013

Na skraju Puszczy Kampinoskiej - Granica



Kampinoski Park Narodowy leży kilkanaście km na północny zachód od Warszawy.  Jest jedynym parkiem narodowym w województwie mazowieckim i podobno odwiedza go rocznie ok. miliona turystów. Jest położony blisko naszej stolicy i nazywany Zielonymi Płucami Warszawy. Pod koniec lipca 2012 wybraliśmy się tam. Wybraliśmy wieś Granica na skraju parku. Wg mnie jest to najciekawsza miejscowość w okolicy, stanowiąca świetną bazę wypadową w głąb puszczy.   
 

Kozienice miasto bycze, 4 domy, 2 ulice!

Kto był ten wie, że to nie do końca prawda. To małe mazowieckie miasteczko zamieszkuje obecnie ok. 20 tysięcy mieszkańców. Znane jest ze względu na elektrownię, obecnie największą w Polsce opalaną węglem kamiennym.
Mało kto wie, że urodził się tu król Zygmunt Stary, a w okolicach Kozienic spławiono most, który służył polskim żołnierzom w przeprawie przez Wisłę gdy szli na Grunwald! Mało kto wie, że przez okoliczne lasy przebiega Trakt Królewski, którym królowie podążali z Warszawy do Krakowa. I mogłabym tak naprawdę dużo napisać o Kozienicach, bo właśnie stamtąd pochodzę;-) I często odwiedzamy rodzinne strony.

Najciekawszym zabytkiem jest zespół pałacowo-parkowy, obecnie siedziba urzędu miejskiego, skarbowego oraz muzeum regionalnego:
 

poniedziałek, 23 września 2013

Wrocław kocham, czyli Wroclove'ska majówka

Za studenckich czasów bywaliśmy częstymi gośćmi Wrocławia. Potem nastąpiła dłuuuuga przerwa. Studencka wolność się skończyła, a zaczęła praca, z której nie da się tak ot, urwać jak z piątkowych wykładów. Na szczęście mamy jeszcze do kogo pojechać i  zamierzamy czasem skorzystać z darmowego noclegu pod Wrocem w towarzystwie Pawła, Zuzy i Tyldy.
Tak też było w ten ostatni majowy weekend. Okazji do odwiedzin było wiele: moi rodzice pierwszy raz na Dolnym Śląsku, nowe mieszkanie miśków, majówka...

Wyruszyliśmy zatem skoro świt 1 maja pełni planów na najbliższe dni. Piecowice pod Wrocławiem przywitały nas miło i wesoło, ale największe obawy budziła dziwna pogoda. Jednak pierwszego dnia nie zniechęciła nas do spacerów i ruszyliśmy do miasta.

Wrocławska przygoda zaczęła się dla Adaśka i moich rodziców w Parku Szczytnickim. Zaczęliśmy od spacerku dokoła pergoli, która jeszcze niestety z racji pory roku nie była jeszcze porośnięta zielonym gąszczem. 

Potem obejrzeliśmy Halę 100-Lecia (i tak zwana przez większość ludzi Halą Ludową). W 2006 roku hala została uznana za obiekt światowego dziedzictwa UNESCO. W 1933 r. przemawiał tam Adolf Hitler.

Cyknęliśmy też obowiązkową fotkę przy stumetrowej iglicy i Wytwórni Filmów Fabularnych i ruszyliśmy do domu na kolację (pora była późna, a na termometrze może ze 12 stopni).

Drugi dzień przywitał nas ulewą....Paweł przewiózł rodziców samochodem przez miasto, zabrał na Wieżę Matematyków i Ostrów Tumski, ja zostałam z marudnym Adasiem w domu.

Kolejny dzień - pogodowy armagedon, zimno, pada, nic się nie chce...W akcie desperacji (bo ileż można siedzieć w domu i gadać) wskoczyliśmy we wszystkie ciepłe ciuchy jakie mieliśmy i mimo ulewy pojechaliśmy się trochę poszwędać. 

piątek, 20 września 2013

Z wizytą w Łazienkach Królewskich i warszawskiej starówce

Na początku wakacji zakupiliśmy synowi rower biegowy. Chodził, kroczył, coraz pewniej, coraz lepiej, coraz szybciej. Ponieważ mieszkamy w miejscowości, w której jest totalnie płasko wymyśliliśmy mu atrakcję - zjazd z wysokiej górki. A jak górka to Łazienki Królewskie (pierwsze co nam przyszło do głowy). 2h później byliśmy na miejscu i Adaśko zaczął doskonalić swój warsztat rowerowo-biegowy. Szło mu naprawdę rewelacyjnie (zero upadków, musieliśmy go jeszcze hamować), dopóki nie dojechał do Pałacu na Wodzie. Tam rzucił rower pod fontannę i zaczął uciekać nam do pałacu. Mieliśmy szczęście bo w tym okresie bilety były darmowe, więc weszliśmy wszyscy zobaczyć letnią rezydencję Króla Stanisława Augusta.

Słynny Pałac na wodzie powstał w wyniku przebudowy pawilonu łaźni. Leży na sztucznej wyspie otoczonej przez staw.

Łazienki to podobno najszczęśliwsze miejsce w Warszawie - tak twierdzą mieszkańcy stolicy. Położone są w zielonej otulinie królewskich ogrodów, po których możemy spacerować godzinami. Znajdziecie tam perły europejskiej architektury, jak Pałac na Wyspie czy Teatr Królewski w Starej Oranżerii. No i słynne pawie królewskie, które dumnie przechadzają się wśród ludzi ku uciesze najmłodszych spacerowiczów. Od maja do września w każdą niedzielę przed pomnikiem Fryderyka Chopina odbywają się tradycyjne koncerty fortepianowe. Warto skorzystać.

Bieszczadzkie wakacje - dzień IV - chłodzimy się w Polańczyku

To był tak upalny dzień (18-08), że nie byliśmy w stanie funkcjonować. Jedyną metodą na ochłodzenie organizmu była wycieczka do Polańczyka i moczenie się w jeziorku. Zabraliśmy więc prowiant, gadżety i ręczniki i pomknęliśmy nad wodę. Wybraliśmy jak zwykle - miejsce odludne - a nie zatłoczoną i popularną plażę.

Polańczyk to znana miejscowość uzdrowiskowa.  Zdecydowanie wolę to miejsce niż zatłoczoną Solinę i zaporę. Na niewielkim cypelku znaleźć tu można wypożyczalnię wodnego sprzętu, a wzdłuż głównej ulicy małe restauracyjki. Wspaniałe miejsce na spacery. Leczy się tutaj m.in. choroby układu oddechowego i moczowego oraz choroby kobiece.


Bieszczadzkie wakacje - dzień III - Połonina Wetl.i zabawa z lisem:)

Obiecaliśmy sobie, że spróbujemy zmotywować Adasia do tego, by samodzielnie zdobył w te wakacje swoją pierwszą górę. Wybraliśmy do tego celu krótki szlak na Połoninę Wetlińską wiodący od Przełęczy Wyżnia do popularnego schroniska Chatka Puchatka. Adaśko nie pamięta, że 2 lata wcześniej został tam wniesiony przez tatę jako 7 miesięczny niemowlak;-) Pisałam o tym już TUTAJ

Połonina Wetlińska, a właściwie szlak do schroniska to chyba najbardziej oblegana bieszczadzka góra.
Byliśmy mega zachwyceni naszym dzieckiem, bo dzielnie piął się z nami żółtym szlakiem ok. 1h:40 min ku szczytowi, a tato przeniósł go przez najtrudniejszy odcinek (może z 10 min). Szlak nie jest zbyt ciężki do przebycia, ale momentami bardzo kamienisty. Trzeba uważać aby nie pośliznąć się na toczących się w dół kamieniach. Motywacją dla Adasia do wejścia był obiecany batonik w schronisku. Spałaszował na górze wielkiego wafla w czekoladzie :D
Tak oto całą trójką weszliśmy na górę (17-08-2013). Była tez nagroda w postaci przybicia schroniskowej pieczątki na rączce;-)



Bieszczadzkie wakacje - dzień II - żubry, góry i jezioro

Jak zwykle obiecaliśmy sobie wstać skoro świt i gdyby nie Adaś to by nam się nie udało. O 7 rano nas zwlókł z łóżka i prosił aby wypuścić go na babcine podwórko. Oczywiście poleciał jak na skrzydłach do koguta i królików....a my spokojnie obmyślaliśmy plan dnia przy porannej kawie i kanapkach z serem nazywanych przez ciotkę Grażyną "parmigiano" ;-) I za Chiny Ludowe nie chciała się przestawić na słowo "parmezan" :-)
Zapakowaliśmy się w samochód i zaczęliśmy od odwiedzin u małej kuzynki Oli (z rodzicami na stałe mieszka w UK, do tej pory nie mieliśmy okazji jej poznać). Dzieciaki się pobawiły w Ustrzykach,  a pózniej ruszyliśmy w drogę w poszukiwaniu przygód.

Celem tego dnia (16-08) była pokazowa zagroda żubrów w Mucznym (INFO O ZAGRODZIE). Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie w Lutowiskach, bo nie sposób przejechać obojętnie gdy za oknem taki widok na Bieszczadzki Park Narodowy:

Bieszczadzkie wakacje dzień I - Brzegi i Ustrzyki Dolne

O Bieszczadach napisano setki książek i przewodników, więc ja nie zamierzam pisać ani o regionie, ani o atrakcjach regionu, ani o geografii czy faunie i florze.
Każdy szuka w górach czegoś innego, ja chcę opowiedzieć o tym czego szukamy tam my.

Bieszczady w wersji 2+1 odwiedziliśmy w tym roku po raz drugi. Kiedyś jako para włóczyliśmy się tam często po górach, ale z dzieckiem nasze wyjazdy nieco się zmieniły.

Mamy ten komfort posiadania rodziny w tamtejszych okolicach, z czego chętnie korzystamy.
Cel nr 1 naszego wypadu: odwiedzić rodzinę! Ciotki, wujki, kuzyni, kuzynki, prababciu Adasia - drżyjcie narody i bieszczadzkie niedźwiedzie bo przybywamy! 

Dzień I (15-08-2013): Brzegi Dolne, odwiedziny u prababci.....O wzruszeniach prababci Marysi opowiadać nie będę, zostawię to tylko dla nas. Spotkała nas miła niespodzianka, bo spotkaliśmy jeszcze ciocię, która mieszka we Włoszech, a w Bieszczadach pojawia się raz w roku. Zgarnęliśmy wszystkich i weszliśmy na pobliską górkę za domem. Dziecko szukało niedźwiedzia, a my spokojnie zajęliśmy się rozmową. A z górki widoki prześliczne: 


Ogólnopolski Zlot FSO - Kozienice 2-4 sierpnia 2013

oj się działo....w Kozienicach w dniach 2-4 sierpnia 2013 roku. 
Fani motoryzacji zjechali dumnie z całej Polski swoimi wehikułami do małego miasta na Mazowszu. Wśród nich - Paweł "Bałagan", mój brat swoim cudnym czerwonym fiacikiem 125p - z załogi Wrocławskich Spotkań Klasyków - klik
Wybraliśmy się sporą ekipą podziwiać Pawłowy samochód i inne kultowe auta wyprodukowane przez warszawską FSO: